Jest rok 1995. W jednym z gdańskich wieżowców wybucha gaz. Czterej pozbawieni dachu nad głową lokatorzy i polski pisarz, który w tym samym dniu wrócił na stałe do kraju, z Niemiec, postanawiają udać się w podróż do Niemiec. Dołączają do grupy robotników przymusowych z okresu drugiej wojny światowej, mających zamiar wymóc na niemieckich władzach podwyżkę odszkodowań. Droga tej groteskowej procesji pełna jest wybojów. Aresztowanie na granicy, wypadek drogowy, okradanie zwłok ofiar alianckich nalotów, strzały niemieckich saperów w polskim konsulacie i bomba niewypał, której rozbrajanie powoduje gigantyczny korek, to tylko niektóre z ich przygód. W Chodźcie, idziemy Rudnicki nie po raz pierwszy objawia się jako mistrz groteski i czarnego humoru. Jego książka to konglomerat gatunków, powieść pikarejska łączy się tu z dramatem i kroniką wydarzeń. Głównym bohaterem, a zarazem narratorem Chodźcie, idziemy jest postać dobrze znana czytelnikom Prudnickiego, polski pisarz, emigrant-nieemigrant, kpiarz i niestrudzony prześladowca tzw. polskich problemów. To literatura przesiąknięta duchem karnawału, szalona i oczyszczająca.