Czy wspominałam, że za Tobą tęsknię? Dimily Tom 3
„Prawda jest taka, że przez ostatni rok nie byłam beznadziejnie zakochana. Byłam potwornie wściekła.” Eden i Tyler po raz ostatni widzieli się rok temu. W Nowym Jorku wiele się między nimi wydarzyło, a ich płomienny romans zakończył się rodzinną awanturą.
Miłość wyparowała?
I wtedy Tyler zniknął. Eden sama musiała stawić czoła wściekłej rodzinie, żyć z etykietką niemoralnej pannicy w oczach bliskich i całego Santa Monica, a później z trudem przyjąć do wiadomości, że pomiędzy nią i Tylerem wszystko skończone. Aż w końcu cała miłość, jaką czuła, wyparowała. Zamiast niej pojawił się gniew. Gdy Tyler znów pojawia się na horyzoncie, nic nie jest takie jak dawniej. Czy Eden mu wybaczy? Czy dla niej i Tylera jest jeszcze w ogóle jakaś szansa? Czy ich rodzina się ostatecznie nie rozpadnie?
Dimily
Czy wspominałam, że za Tobą tęsknię? (oryg. Did I Mention I Love You), to trzecia część serii o miłości, która nie powinna się zdarzyć, napisana przez Estelle Maskame. Zaczęła zamieszczać kolejne rozdziały swojej książki na platformie Wattpad, gdy miała 17 lat. Od razu zyskała rzesze wiernych czytelniczej i została nazwana "głosem pokolenia". Oficjalna premiera pierwszego tomu stała się wydarzeniem, a kolejnych części książki z niecierpliwością oczekują fani z całego świata.
Fragment książki Czy wspominałam, że za Tobą tęsknię?
Woda jest zimna, ale i tak nie mogę się powstrzymać, by do niej nie wejść, choćby zaledwie po kostki. W rękach, za owinięte wokół palców sznurowadła, trzymam conversy. Wzmaga się wiatr, ale tak jest zawsze. Jest zbyt ciemno, żeby ponad niskimi falami cokolwiek zobaczyć, wciąż jednak słyszę donośny szum oceanu i prawie zapominam, że nie jestem tu sama. Moich uszu dobiegają także huk fajerwerków, śmiech i rozmowy – odgłosy radości. Na ułamek sekundy prawie zapominam również i o tym, że jest Czwarty Lipca.
Tuż obok mnie, mącąc wodę i mój spokój, przemyka młoda dziewczyna. Tuż za nią biegnie jakiś koleś. Pewnie jej chłopak. Przebiegając obok, przypadkiem pryska na mnie wodą, śmieje się, dogania dziewczynę i przyciąga ją do siebie. Bezwiednie zagryzam zęby i jeszcze mocniej ściskam sznurowadła. Oboje są mniej więcej w moim wieku, ale nigdy wcześniej ich nie widziałam. Prawdopodobnie przyjechali z któregoś z pobliskich miasteczek, żeby świętować w Santa Monica stare dobre Święto Niepodległości. Zastanawiam się, po co im to. Obchody Czwartego Lipca w Santa Monica to nic szczególnego. Sztuczne ognie są tu nielegalne, co uważam za drugie najgłupsze prawo, o jakim słyszałam, zaraz po obowiązującym w Oregonie zakazie samodzielnego tankowania. Tak więc nie ma tu fajerwerków, oprócz tych, które odpalają w Marina del Rey na południu i w Pacific Palisades na północy. Minęła dwudziesta pierwsza, oba pokazy już się rozpoczęły. Niebo w oddali eksploduje kolorowym światłem i choć z tej odległości fajerwerki wydają się nikłe, w zupełności wystarczają, żeby zadowolić i turystów, i miejscowych.
Para w wodzie całuje się w mroku, z dala od świateł Pacific Park. Odwracam wzrok. Odchodzę dalej od molo i, brodząc w wodach Oceanu Spokojnego, oddalam się od całego tego zamieszania wokół Święta Niepodległości. Tłumy na molo są znacznie gęstsze. Tu, w dole, na plaży, nie jest aż tak tłoczno, mogę więc swobodnie oddychać. W tym roku nie czuję świątecznej atmosfery. Z tym dniem wiąże się zbyt wiele wspomnień; wspomnień, których nie chcę, dlatego idę coraz dalej wzdłuż wybrzeża.
Zatrzymuję się dopiero wtedy, kiedy Rachael woła mnie po imieniu. To mi przypomina, że przecież czekałam, aż wróci. Wciąż stojąc w wodzie, odwracam się więc, żeby spojrzeć na swoją najlepszą przyjaciółkę, która ni to skacze, ni to biegnie w moją stronę. Na głowie ma chustę w barwach amerykańskiej flagi, a w rękach trzyma dwa desery lodowe. Poszła po nie prawie piętnaście minut temu do Soda Jerks, który, jak większość sklepów przy molo, jest dziś otwarty dłużej niż zwykle.
– Zdążyłam tuż przed zamknięciem – mówi, z trudem łapiąc powietrze. Spięte w koński ogon włosy kołyszą się wokół jej ramion, kiedy zatrzymuje się, żeby wręczyć mi deser. Najpierw jednak zlizuje z palca wskazującego roztopione lody. Wychodzę z wody, żeby do niej dołączyć, i uśmiecham się w podzięce. Byłam cicha przez cały wieczór i teraz też nie potrafię udawać, że nic mi nie jest, że jestem szczęśliwa jak wszyscy dokoła. Biorę więc deser w jedną rękę, w drugiej wciąż dzierżąc czerwone conversy – czerwone trampki to jedyny patriotyczny akcent, jaki mam na sobie – i spoglądam na lody. Nazywają się „Karuzela z konikami” i zawdzięczają nazwę prawdziwej karuzeli z konikami, która znajduje się na molo, na hipodromie Looff. Soda Jerks jest na rogu. W ciągu trzech tygodni, które spędziłam w domu, parę razy wpadałyśmy tam na coś słodkiego. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy częściej robimy sobie przerwę na desery lodowe niż na kawę. O wiele lepiej poprawiają nastrój.
– Wszyscy są na molo – przypomina mi Rachael. – Może też powinnyśmy tam pójść. – Mówi to ostrożnie, jakby się spodziewała, że od razu jej przerwę i powiem „nie”. Wbija spojrzenie błękitnych oczu w swoje lody o nazwie P.C.H., nabiera trochę na łyżeczkę i wkłada do ust.
Kiedy przełyka, spoglądam ponad jej ramieniem na molo. Diabelski młyn Pacific Wheel wygląda tak, jak zawsze w Święto Niepodległości: tysiące zaprogramowanych ledowych lampek zmieniają barwy z czerwonej na niebieską i białą. Pokaz zaczął się tuż po ósmej, o zachodzie słońca. Patrzyłyśmy na niego przez kilka minut, ale szybko nam się znudziło. Powstrzymując westchnienie, przenoszę wzrok na promenadę. Jest zatłoczona, ale nie chcę dłużej testować cierpliwości Rachael, więc się zgadzam.
Zawracamy i idziemy plażą, lawirując między ludźmi, którzy postanowili spędzić wieczór nad wodą, i w milczeniu jemy desery lodowe z plastikowych tacek. Po kilku minutach zatrzymuję się, żeby włożyć trampki.
– Znalazłaś już Meghan?
Kończę chować sznurowadła i podnoszę wzrok na Rachael.
– Nie widziałam jej. – Jeśli mam być szczera, to wcale jej nie szukałam. Meghan jest naszą dawną przyjaciółką, ale to wszystko. Nic więcej. Ale ona również wróciła do domu na wakacje i Rachael dokłada wszelkich starań, żeby nasza trójka znowu mogła się spotkać.
– W końcu ją znajdziemy – rzuca i niemal od razu zmienia temat. – Wiesz, że w tym roku zaprogramowano koło w rytm piosenki Daft Punk? – Wybiega do przodu, obraca się i tańczy na piasku. Sięga po moją wolną rękę, przyciąga mnie do siebie i z olśniewającym uśmiechem obraca mnie dokoła. Przez chwilę tańczę z nią, chociaż nigdzie nie słychać muzyki. – Kolejne lato, kolejny rok.
Odsuwam się od niej ostrożnie, żeby nie upuścić deseru, i patrzę na nią. Wciąż kołysze biodrami i tańczy do piosenki, którą słyszy tylko ona. Kiedy zamyka oczy i wiruje, myślę o tym, co powiedziała. Kolejne lato, kolejny rok. To czwarte lato, odkąd jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, i mimo drobnej kłótni w ubiegłym roku, jesteśmy sobie bliskie jak zawsze. Nie byłam pewna, czy Rachael kiedykolwiek wybaczy mi błędy, jakie popełniłam, ale zrobiła to. Odpuściła, bo musiała się skupić na ważniejszych rzeczach. Na przykład na karmieniu mnie lodami i zabieraniu na wycieczki po całym stanie, żeby zająć czymś mój umysł, bym poczuła się lepiej. To prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. I chociaż wyjechałam do Chicago, gdzie spędziłam ubiegły rok jako pierwszoroczna studentka, nadal pozostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Teraz wróciłam do Santa Monica i do września będziemy trzymać się razem.
– Zwracasz na siebie uwagę – mówię. Uśmiecham się, widząc, jak się czerwieni i rozgląda dokoła. Kilka osób przygląda się jej, jak tańczy.
– Czas się zmywać – szepce. Łapie mnie za nadgarstek i zaczyna biec. Ciągnie mnie za sobą, a ja nie mam wyboru, jak tylko biec za nią. Wzbijamy za sobą chmury piasku, a nasz śmiech niesie się echem. Nie biegniemy daleko, ledwie kilka metrów, ale to wystarcza, żeby umknąć przed wzrokiem ciekawskich. – Na swoją obronę – prycha – mogę powiedzieć, że Czwartego Lipca każdy ma prawo wyglądać jak idiota. To rytuał przejścia. Podkreśla fakt, że jesteśmy wolnym narodem. No wiesz, możemy robić wszystko, na co tylko mamy ochotę. (...)