Opis
Wyobraźcie sobie, że bierzecie udział w warsztatach. W waszej grupie są osoby z różnych krajów, a głównym tematem jest aktywizm klimatyczny i związane z nim wsparcie psychologiczne. Po krótkiej dyskusji okazuje się jednak, że potrzebę wsparcia generuje nie tyle aktywizm, ile pewien model pracy i zaangażowania, wspólny dla wszystkich, niezależnie od obszaru działalności. Model, który opisać można jednym słowem: NADPRODUKCJA. To ona okazuje się źródłem waszych frustracji, wypalenia, chronicznego zmęczenia, napięć we współpracy z innymi. Przez kilka godzin dzielicie się doświadczeniami, diagnozujecie wszystkie charakterystyczne dla tego zjawiska paradoksy i zastanawiacie się, jak przerwać wywołany przez nie zaklęty krąg. Z warsztatów wychodzicie z silnym przekonaniem, że zaczniecie walkę z nadprodukcją od radykalnego ograniczenia własnej produktywności. A teraz wyobraźcie sobie, że dwa dni po tym, jak powzięliście to godne szacunku postanowienie, spotkany na korytarzu kolega z pracy pyta, czy nie napisalibyście tekstu… tak, tak, zgadliście, znacie tę ironię losu: tekstu o nadprodukcji w sztuce.
Zgodzicie się chyba, że trudno o bardziej kłopotliwą propozycję. Co teraz? Czy honorowo odmówić, dając wyraz wewnętrznej integralności i sile charakteru? A może oddać pustą kartkę z dopiskiem: „tekst, którego nie napisałam w ramach protestu przeciwko nadprodukcji”? Czy wreszcie – pójść na zgniły kompromis z samą sobą i coś jednak napisać, obudowując się murem obronnym zastrzeżeń i tłumaczeń, a całość podsumować minoderyjnie, że jest to „ostatni tekst, który napisałam, zanim zaczęłam protestować przeciwko nadprodukcji”?
Jeżeli zdecydowałam się w końcu pójść drogą jawnej hipokryzji, dołożyć kolejną cegiełkę do muru nieprzeczytanych tekstów, powiększyć swój ślad węglowy, zająć – sobie i Wam, Czytelniczki i Czytelnicy – czas, który można by przecież spędzić w bardziej pożyteczny dla społeczeństwa sposób, to mam tylko jedno wytłumaczenie: głębokie przekonanie, że NADPRODUKCJA JEST ZŁA. I jeżeli choć w mikroskopijnym stopniu mogłabym się przyczynić do naruszenia fundamentów, na których wybudowany jest jej potężny gmach, to niech mi będzie wybaczona niekonsekwencja.
NADPRODUKCJA jest wynikiem przeniknięcia mechanizmów rynkowych do wszystkich obszarów naszego życia, pól twórczości, instytucji, w których pracujemy. Jest elementem systemu żerującego na naszej aktywności, bo to przede wszystkim ta ruchliwość – a nie treść i sensy – generuje zyski. Kiedy się zatrzymamy, zmęczymy, staniemy z boku – stajemy się dla systemu zbędni. Co więcej, jesteśmy dla niego zbędni, gdy naszą energię kierujemy tam, gdzie ma to rzeczywiste znaczenie, na przykład kiedy zajmujemy się tymi, którzy wymagają opieki, dziećmi i dorosłymi.
A zatem, produkujemy, bo musimy. Produkujemy, żeby potem móc poświęcać czas na pracę opiekuńczą. Produkujemy, bo jesteśmy rozliczani z liczby, a nie jakości tego, co wyprodukowaliśmy. Produkujemy, bo instytucja, w której pracujemy, ustanowiła ambitny program, ale brakuje jej funduszy na zatrudnienie dodatkowych pracowników, co – jak wynika z ostatniego raportu Pełna kultura – puste konta opracowanego przez Inicjatywę Pracowniczą 1 – często dzieje się w instytucjach kultury. Produkujemy, żeby zarobić na życie. Produkujemy, żeby nie stracić pracy. Produkujemy, żeby zapewnić sobie namiastkę stabilizacji.