Opis
„Dziękuję Ci Boże za starość” – po wcześniej wydanych dwóch książkach jest to kolejna pozycja autorska Jadwigi Cymbor-Pasińskiej z Ełku. A tak o książce pisze autorka w tekście zamieszczonym z tyłu okładki: „Zaskakujący tytuł „Dziękuję Ci Boże za starość” zamyka cykl trzech książek o moim życiu, na który składają się także wcześniejsze: „Dwie drogi do Polski” oraz „Sentymenty i smaki”. W książkowej wędrówce przez wspomnienia i refleksje, Dziękuję Ci Boże za starość jest bardzo prawdziwym i adekwatnym jego podsumowaniem. Czasem podkreślam w tej książce, że opisywane przeze mnie piękne i dobre chwile przeplatały się z trudnymi. Nie zagłębiam się jednak zbytnio w te ostatnie, nie chcąc wprowadzać Czytelników w zły nastrój, bo zapewne każdy dźwiga swój własny bagaż życiowych doświadczeń. Na szczęście, dzięki Bogu zawsze po dłuższym lub krótszym smutnym okresie odzyskiwałam równowagę i wracałam do mojego – pozytywnego i radosnego sposobu patrzenia na życie. Drodzy Czytelnicy – proszę więc Was, byście pozostali w podobnym nastroju podczas lektury tej książki, do której zapraszam i życzę, byście także mogli cieszyć się życiem i radośnie w nim trwać. Dzięki Bogu! A może także dzięki temu, w co wierzycie i czego poszukujecie."
Fragment:
(…) Kupiłam zachwaszczony kawałek ziemi z przekonaniem, że zniosę wszelkie trudy przy jego odzyskiwaniu, a zrobię to przede wszystkim dla wiekowych drzew owocowych, które zachwyciły mnie od pierwszego wejrzenia. Były ogromne. Wkrótce okazało się, że są bardzo chore i przyszło mi patrzeć na ich umieranie. Pierwsza poszła pod piłę rozłożysta mirabelka. Ta jedyna była chyba jeszcze zdrowa, ale zajmowała ogromną część niewielkiego ogrodu, rosła swobodnie bez cięć i wymagała uporządkowania bezładnych gałęzi. Poza tym zasypywała i zaśmiecała cały ogród wielką ilością owoców. Jako niedoświadczeni ogrodnicy nie wiedzieliśmy, co zrobić z tym kłopotliwym drzewem. Mam wrażenie, że dziś mirabelki są zapomniane – a szkoda. Piękne i pożyteczne drzewa mirabelkowe są rzadkością w ogrodach. Mama kupowała na targu ich żółciutkie kuleczki i robiła pyszne dżemy oraz kompoty na zimę. Jeszcze smaczniejsze i bardziej aromatyczne są mirabelki czerwone. Następna była śliwa – autentyczna węgierka. Była bardzo chora na raka. Początkowo korzystaliśmy z jej pysznych owoców i leczyliśmy ją. Jednak choroba rozwijała się szybko i była nie do opanowania. Musiałam więc także rozstać się ze śliwą. Dwie rozłożyste jabłonie starzały się na moich oczach, dając coraz gorsze owoce. A my starzeliśmy się razem z nimi. Coraz bardziej niepokoiłam się tym, że ich pielęgnacja wymaga wdrapywania się mojego męża na konary, że wysokich wierzchołków już nie ma jak przycinać, że spod drzew zbieramy owce, które nadają się tylko do wyrzucenia. Musiałam rozstać się także z moimi jabłoniami, niestety przy pomocy koparki. (…)