Opis
Któregoś dnia, chyba w te głupie amerykańskie walentynki, wracam z pracy noga za nogą na to swoje czwarte piętro. Ku mojemu zdziwieniu gdzieś już na trzecim wita mnie Andrzej w papciach i jakoś tak czai się z niewyraźną miną. Pewnie będziesz wściekła, ale się nie dało inaczej. Przecież w końcu jest rudy! To coś okazało się nie tyle rude, co ryże. Było malusieńkie i od razu się do mnie przykleiło. Andrzej! To są chwyty poniżej pasa! A skąd go wziąłeś?
Fragment