Opis
Drogi Czytelniku, przed Tobą niecodzienna podróż w czasie – dwie niezwykłe historie, których scenariusze napisała rzeczywistość wojny. Będzie to zaskakująca wędrówka, bo odbyły ją i opowiedziały o niej dwie małe dziewczynki – Wanda i Maria (Donia), cioteczne siostry z Kresów Wschodnich. Przenieśmy się do świata ich przeżyć i postrzegania wydarzeń, których optyka zmieniała się wraz z dorastaniem bohaterek, ale przede wszystkim była naznaczona dramatem wygnania i rozstaniem z sielankowym obrazem dzieciństwa sprzed wojny.
Ich losy, choć różne, połączone są tą samą nicią traumy, której nie skąpiły im dni pod niebem długo innego koloru niż lazur.
Autorka niezwykle trafnie i subtelnie wnika w umysły dziewczynek i strona po stronie odwzorowuje szczegóły ich życia w piekle wojny, nawet te najbardziej osobiste, a toczące się na dwóch płaszczyznach – tej namacalnej zewnętrznej oraz myśli i emocji dziecka, które dorasta. Z lapidarnych retrospekcji i szczątkowych zapisków w pamięci, tonu głosu w słuchawce telefonu, wyrazu twarzy podczas rozmów (dzisiaj już ze staruszkami) złożone są portrety bohaterek, których losy były dalekie od poukładanego i przewidywalnego życia.
Zapraszam do towarzyszenia Marii Szatroń w podróży po kolejnych stacjach exodusu rodziny od Wileńszczyzny przez stepy Kazachstanu, Iran, Indie, obozy w Afryce, aż do zacumowania w brytyjskim porcie oraz Wandzie Giesmin w tułaczce od miasta do miasta w poszukiwaniu domu, a przede wszystkim do wejścia w świat narratorek. W świat, którego nie widać, ale który jest w sferze ich uczuć i doznań, a do którego wprowadza nas Autorka.
Michał Szewczyk
Porcelanę w domu w Zarzeczu stłukli rosyjscy żołnierze w październiku 1939 roku. Wojna od zachodu przyszła parę tygodni wcześniej, ta druga bliższa dopadła nas z Lidy. Otoczyła dom ze wszystkich stron, wdarła się z wrzaskiem do środka, pluła przekleństwami, strzelała na postrach i na oślep, plądrowała pokoje, niszczyła, groziła. Żądała wódki i jedzenia. Była pijana. Zabrała światu kolory, dokładnie i na długo nauczyła strachu, zniszczyła oczywisty porządek rzeczy i zmieniła go nieodwracalnie. Sprawiła, że nie chciało się niczego pamiętać. Nie przypominać… Może kiedyś, później. A to znaczyło, że może być lżej, tak jakby TO się nie stało. Prawie… Ojciec sam nosił i podawał im wódkę. Żądali więcej i więcej, zbyt pijani, żeby mówić. Słowa zastąpił bełkot i prostackie gesty. Potem był pijacki niebyt, sen, z którego podnosili się chwiejnie, nie mniej źli, żądni… Czego? – Ubijom! Zastrelim!... – tego chcieli.
(Wanda)
Jest cicho. Ludzie śpią. Mama mówi, że są chorzy. Ja jestem zdrowa, ale inne dzieci też chorują i śpią. A potem się nie budzą. I dorośli też. Na postoju otwierają się drzwi i pani, a czasem pan, z opaskami czerwonego krzyża na rękawach pokazują palcem na śpiących. Żołnierze ich zabierają i wynoszą z wagonu. A potem kładą na ziemi. Śpiący leżą nieruchomo w równym rzędzie, są duzi albo mali. Dużo dzieci. I ta śliczna dziewczynka, która siedziała obok swojej mamy i popatrzyła na mnie zanim usnęła. Nie wiem gdzie podziała się jej mama. A w wagonie wszyscy płaczą. Jest mi dziwnie. Chcę do domu i do Mani. Jestem głodna.
(Maria)