Opis
Zofia Helena Huebner ur. w 1940 roku w Buenos Aires, z wykształcenia filolog, stypendysta naukowa i absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel języka francuskiego w śląskich liceach, tłumacz zatrudniony w przemyśle metalowym, wieloletni tłumacz przysięgły języka hiszpańskiego i francuskiego, i korepetytor języka niemieckiego. Zamieszkała na stałe w Polsce w rezultacie polonizacji w 1956 roku.
Współautorka tłumaczenia z hiszpańskiego wspomnień Generała Zakonu OO. Jezuitów, O. Pedro Arrupe, wydanych przez krakowski WAM pod tytułem Japonia, której nie znamy. Autorka tłumaczenia z hiszpańskiego Polowania na kondora autorstwa José Sixto Álvarez' a (Fray Mocho), wydanego przez „Literaturę na świecie”, autorka powieści pt. Przybłęda, Duet, Ona, Zaginiona, Portret nieznajomej, Garbuska, Concerto grosso, Opiekunka grobów oraz Inni.
Pożegnanie wypadło raczej chłodno. Babcia Vicky, nienagannie uczesana,
w jedwabnej sukience z długim rękawem zdobionej ręcznym haftem,
z dyskretnym sznurem pereł na szyi i stosowną bransoletką na nadgarstku,
w pantofelkach z cielęcej skóry szytych na miarę, nawet nie wyciągnęła rąk
po wiązankę wonnych, herbacianych róż. Przywołała gosposię i poleciła
wstawić kwiaty do wody. Dziadek Heinz w białej, krochmalonej koszuli do
spodni écru i markowych butów, skrzywił usta w pogardliwym uśmieszku
i zmrużył oczy za szkłami okularów w oprawie ze złotego drucika.
– Chcieliśmy podziękować za gościnę – wybąkała Anka po angielsku.
– Mamy nadzieję, że nie zabawiliśmy zbyt długo i nie okazaliśmy się
uciążliwymi gośćmi – dodał uszczypliwie Mateusz.
Anioł przeszedł.
Młodzi daremnie czekali na uścisk dłoni albo najdrobniejszy czuły gest.
Ukłonili się w milczeniu i wycofali do mercedesa stojącego tuż za żywopłotem,
na końcu żwirowej alejki. Żadnego uśmiechu, żadnego machania
ręką na pożegnanie.
W milczeniu wyjechali z miasta na autostradę. Anka cicho płakała.
– Proszę cię, zapomnij o tej wizycie – wychrypiał Mateusz. – Nie chciałem
odwiedzać dziadków, ale rodzice nalegali. Sami do Monachium nie
jeżdżą i to od bardzo wielu lat, chociaż kilkakrotnie gościli u siebie babcię,
Vicky i wujów z Paryża. Dziwne to były wizyty. Miejsca jest dużo, dom
z wygodami, nawet z osobnym wejściem na życzenie, a jednak woleli nocować
w luksusowych hotelach. Pozwalali się zapraszać na podwieczorki
i kolacje i żarli, jak po tyfusie, popatrując wilkiem na rodziców i na mnie.
Dbali przy tym, aby się przypadkiem nie spotkać z konkurencją z Niemiec
lub Francji, ponieważ od niemal trzydziestu lat są z sobą skłóceni. Nie
rozumiem, po co odwiedzać kogoś, kogo się nie lubi. Jeśli czyjeś towarzystwo
jest mi przykre, staram się tego kogoś unikać, nie zapraszam go do
siebie, ale sam też się nie wpraszam. Tatuś trzymał nerwy na wodzy, za to
mamusia odchorowywała każde spotkanie. Przez kilka dni chodziła blada
i roztrzęsiona i popłakiwała po kątach.
– Czy wiesz, o co chodzi?
– Tak! ...
(fragment)