Chcąc scharakteryzować arcybiskupa Antoniego Baraniaka, należałoby napisać: skromny, pracowity i rozmodlony. Do końca wierny swojemu kapłańskiemu i zakonnemu powołaniu, człowiek odpowiedziany i godny zaufania. Te cechy sprawiły, że był sekretarzem dwóch wielkich prymasów Polski: kard. Hlonda i kard. Wyszyńskiego. Niespodziewanie, bez aktu oskarżenia 27 miesięcy spędził w warszawskim więzieniu na Rakowieckiej, gdzie go poddawano torturom. Nigdy nie doczekał się zadośćuczynienia. Po uwolnieniu wrócił do swoich obowiązków, wkrótce też został ustanowiony arcybiskupem metropolitą poznańskim jako ten, który odznacza się "niezachwianą wiarą, dobrymi obyczajami, pobożnością, gorliwością duszy, pasterską mądrością, roztropnością i ludzkimi cnotami". I w taki właśnie sposób ten Niezłomny Pasterz do końca swoich dni ofiarnie służył Kościołowi. Biskup Baraniak uwięziony () był dla mnie niejako osłoną. Na niego bowiem spadły główne oskarżenia i zarzuty, podczas gdy mnie w moim odosobnieniu przez trzy lata oszczędzano. Nie oszczędzano natomiast biskupa Antoniego. Wrócił na Miodową w 1956 roku tak wyniszczony, że już nigdy nie odbudował swej egzystencji psychofizycznej. Pozostał człowiekiem drobnym, () choć niezwykle aktywnym, podejmującym każdy trud bez wahania. () O tym, co wycierpiał, można się było dowiedzieć tylko od współwięźniów. () Domyślałem się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar całej odpowiedzialności prymasa Polski. To stworzyło między nami niezwykle silną więź. Wyraża się ona z mojej strony w głębokim szacunku dla tego człowieka, a zarazem w serdecznej wdzięczności wobec Boga, że dał mu tak wielką moc, iż mogłem się na nim spokojnie oprzeć. Fragment przemówienia żałobnego kard. Stefana Wyszyńskiego, wygłoszonego podczas pogrzebu abpa A. Baraniaka 18.08.1977 r.