Połączonymi siłami Wirgińczyków i Indian, maszerującymi na spotkanie Francuzów po dowództwem Jumonvillea, przewodził Tanaghrisson, co z pewnością nie dodawało powagi Waszyngtonowi w oczach jego podkomendnych. Wieczorem 27 maja, z powodu padającego od dłuższego czasu deszczu, chorąży Jumonville zatrzymał swój oddział i postanowił spędzić noc pod nawisem skalnym. Francuzi nie wystawili nawet wart. Byli parlamentariuszami i ufali, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Rozpalili ogień, nie maskując w żaden sposób swojej obecności.
Znalazłszy się w końcu w pobliżu obozu Francuzów, ludzie Waszyngtona starali się przygotować broń do strzału co wrzęsistym deszczu nie było wcale takie proste. Tanaghrisson zasugerował, by część Anglików wspięła się na skałę i przyczaiła się ponad głowami Francuzów.
Wydarzenia, które rozegrały się wiosną 1754 roku w miejscu zwanym dziś Jumonville Glen, niedaleko współczesnego miasta Hopwood w hrabstwie Fayette w zachodniej Pensylwanii, odbiły się szerokim echem zarówno w Londynie jak i w Paryżu. Niczym niesprowokowany atak żołnierzy Jerzego Waszyngtona na francuskich emisariuszy, ostatecznie zapoczątkował długą sekwencję niezwykłych zdarzeń. Początkiem owego łańcucha przyczynowo skutkowego stał się pierwszy w historii konflikt o zasięgu światowym zwany w Europie wojną siedmioletnią...