Czy jest jeszcze coś, czego nie słyszeliśmy o transformacji? Marta Madejska udowadnia, że tak. Sięga do nieoczywistych źródeł: starych numerów „Przyjaciółki”, taśm magnetofonowych obiecujących biznesowy sukces i duchowe uzdrowienie, zapomnianych odcinków Polskiej Kroniki Filmowej. Jedzie do Nowej Soli, którą po zapaści przemysłu uratowały krasnale. Szuka zaginionych archiwów, sprawdza, jakie związek z dawnymi zakładami pracy miała kobieca piłka nożna i co razem z gruntami po fabrykach przejęli deweloperzy, którzy stawiają w tych miejscach kolejne „zdroje” i „zielone zakątki”. Historie pracownic zlikwidowanych zakładów układają się w polifoniczną opowieść o znikaniu przyfabrycznej infrastruktury: żłobków, bibliotek, przychodni, domów kultury, ośrodków wczasowych. Są to zarazem przypowieści o utracie tego, co w życiu najważniejsze – międzyludzkich więzi, zdrowia, poczucia wspólnoty i bezpieczeństwa. Transformacja nie jest dla autorki punktem wyjścia jedynie do dyskusji politycznych, interwencji społecznych czy nostalgicznych wspomnień. W swojej książce próbuje ocalić od zapomnienia całą złożoną siatkę relacji i wartości, której gwałtowne rozerwanie po roku 1989 dla wielu osób oznaczało po prostu koniec świata. Podobnie jak wiele bohaterek i bohaterów mojej książki mam wrażenie, że mój żal po stracie wszystkiego, co zniknęło z naszej rzeczywistości, nie ma szansy wybrzmieć. Wielokrotnie wątpiłam, czy jest sens spisywać o tym historie w czasie, kiedy blisko polskiej granicy trwa wojna, kiedy zalewają nas rozmaite i nieuchronne skutki zmian zachodzących od dziesięcioleci. Ale może właśnie jest to ostatni ku temu dobry moment? Fragment książki