To ogród złożony z pikseli i popiołu, z kodów i mitów, z nagich błon i przepalonych metafor. To miejsce, gdzie język przestaje być przezroczysty, a wiersz przypomina komendę w terminalu: nie zawsze ją rozumiesz, ale czasem dzięki niej uruchamia się świat operacyjny. Lewanowicz tnie wers jak chirurg skórę: precyzyjnie, bez znieczulenia. Tworzy poezję post-ludzką, a jednak głęboko cielesną. To biopoetyka na ekranie kontrolnym, ślad odciśnięty między skanem a świtem. Uwaga: możliwy kontakt z rdzeniem.