Opis
W wilgotnym, ciężkim, niemal dotykalnym oparze, którym lokal stopniowo się wypełnił, siedzieli ludzie o zielonkawych, brodawkowatych twarzach, niczym wodnicy, z glonami między palcami, z mokrymi dłońmi; po stołach skakały żaby i biegały jaszczurki, a tuż nad nimi unosiły się ważki. Ich kolorowe, metalicznie pobłyskujące ciałka śmigały pomiędzy łańcuchami, na których wisiały ciężkie żyrandole, pokryte warstwami roztopionego wosku. Pod nogami gości pętał się bez pośpiechu leniwy tryton. Nasze buty co chwila natrafiały z pluskiem na którąś z kałuż, przypominających mapy kontynentów. Po stole snuła się wydra. Potrąciła kieliszek Hercega, lecz ten zachował stoicyzm. Wytłumaczył mi, że człowiek niczym specjalnym się od tej wydry nie różni.
- Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że człowiek to coś więcej? - spytał mnie z ironicznym uśmiechem.
Fragment książki