Opis
W krótkim eseju zamykającym zbiór Samoszacunek Toni Morrison pisze, że dzieło literackie zawiera w sobie coś, co można by nazwać „niewidocznym atramentem”. Część tekstu, ta najistotniejsza, potencjalnie najważniejsza, jest ukryta, ale na skutek zaangażowania czytającym udaje się ją odkryć i zmaterializować. Jest to rodzaj dopełnienia przychodzącego ze strony odbiorcy, który staje się współtwórcą dzieła. Morrison domagała się takiego gestu ze strony wszystkich osób sięgających po jej książki. Nie jestem pewien, czy ten atrament sympatyczny, ukrywający tekst o przełomowym znaczeniu dla nas jako czytelników i ludzi, znajduje się w każdym dziele. Poza tym czytelnik bywa lepszym artystą niż pisarz, a to, co zwykle nazywamy lekturowym odkryciem, czasem zasługuje na miano twórczej interwencji. Podejmowany przez nas wysiłek lekturowy może – ale wcale nie musi – zaowocować czymś przełomowym z punktu widzenia naszego sposobu myślenia i życia. Mówiąc jeszcze inaczej: literatura i lektura w odpowiednich warunkach mają ogromny potencjał, ale nie ma żadnych gwarancji, że ten potencjał zostanie zaktualizowany i wykorzystany. Nie dlatego, że brak nam wiedzy, że nie jesteśmy empatyczni i że czytamy nieodpowiednie książki. Czasem nie wykorzystujemy go właśnie dlatego, że wiemy „wszystko”, wypełnia nas po brzegi wzruszenie, a przed nami leży nagrodzona w ostatnim konkursie powieść. Nic tu nie jest oczywiste – żadna idea, żaden myślowy przebieg, żadna opowieść.
Znajdujące się na kolejnych stronach teksty (ogółem jest ich dwadzieścia pięć) są interpretacyjnymi opowieściami o konkretnych książkach. Wszystkie wyrastają z powyższego przekonania. Każdy jest efektem pracy lektury i w każdym staram się zachęcić innych do jej podjęcia na własną rękę.