Między rozbiorami u schyłku XVIII wieku a odrodzeniem Rzeczypospolitej na początku XX stulecia Polacy kilkukrotnie wzniecali powstania, dążąc do odzyskania niepodległości. Każdorazowo stawali do walki z silniejszym przeciwnikiem i każdorazowo mu ulegali, czego konsekwencją było dokręcanie śruby polskiemu społeczeństwu przez państwa zaborcze. Nie sposób jednak oceniać XIX-wieczne zrywy narodowowyzwoleńcze przez pryzmat doraźnych klęsk. Spór o ich sens, stanowiący echo konfliktu między romantykami a pozytywistami, ma charakter anachroniczny. Historyk Wacław Tokarz już w 1933 roku stwierdził, że czyn zbrojny i praca organiczna były dwiema stronami tego samego medalu. Jego kolega po fachu Szymon Askenazy napisał o insurekcji kościuszkowskiej, że nie mogła co prawda uratować państwa, lecz ocaliła naród polski. Kolejne pokolenia działaczy patriotycznych pamiętały o testamencie jej naczelnika: "Pierwszy krok do zrzucenia niewoli jest odważyć się być wolnym". Powstanie listopadowe, a następnie styczniowe również nie przyniosły upragnionego celu, lecz nie pozwoliły, by zniknął on zupełnie z oczu. Bez lat 1794, 1830–1831 i 1863–1864 nigdy nie nastąpiłby rok 1918.