W środku była tylko ciemność. Ale to on ją zaprojektował. To nie był upadek. To było osuwanie się – powoli, warstwa po warstwie, jakby winę można było zalewać betonem. Architekt schronił się w świecie własnych majaków: surrealistycznym, zardzewiałym, wilgotnym, pełnym śladów tych, których zawiódł. A potem zbudował ostatnie pomieszczenie – bez okien, bez klamek. Z jednym pokrętłem. "Sejf" to nie opowieść o zbawieniu. To dokumentacja zejścia – przez trzy akty, przez ruiny, przez szept i ból głowy, aż do momentu, w którym nic nie zostaje do zaprzeczenia. Bo jeżeli cała ta konstrukcja była jego dziełem, to kto miał go z niej wyciągnąć?