Opis
Filip Surowiak ma oczy i anteny dookoła głowy - dużo widzi i dużo czuje, odbierając wiele rzeczy jakby skórą. Nie upaja się sobą jak większość młodych prozaików, odżywiających się własną neurozą. Jeśli już, to raczej cudzą. Kiedy opisuje znane mi z autopsji miejsca i ludzi, bo stanowią cząstkę mojego miasta, odkrywam, że ukazuje ich ukryte wymiary. Jest inteligentny i kąśliwy, więc wgryza się w bohaterów (a także w ich pierwowzory) jak kornik, wypruwając z nich próchno, bo stałą cechą jego widzenia jest krytycyzm i ironia. Opisując sytuacje, zdarzenia oraz ludzi, ustawia się pod takim kątem, by wydobyć ich zatajaną perspektywę lub drugie dno. Momentami odnoszę wrażenie, że tylko się bawi, bo zbyt łatwo odpala fajerwerki słownych lub intertekstualnych skojarzeń, ale już po chwili dostrzegam, że zostałem wciągnięty w jakąś deliryczną groteskę lub posępną komedię, jaką niestety bywa nasze życie. Jest to ten typ prozy, której klimat lubię, bo przypomina mi atmosferę twórczości Konwickiego, Nowakowskiego i Pilcha, w której krzyżują się ze sobą trywialność i tajemnica, outsiderska dezynwoltura i piekąca świadomość absurdu istnienia. Nie nudzę się, choć sporo tu trucizny, jestem zaintrygowany. Przyjemne uczucie. prof. Stanisław Bereś