Opis
Noszę w sobie wyobrażenie miasta, w którym nikt się nie spieszy. Nikt nie garbi się w samolocie i nikt nie szarpie portfela. Nikt nie czuje się winny. Każdy ulepiony z gliny doskonałej, kelner, lekarka i artysta.
A gdyby to miało być zdjęcie, byłoby czarno-białe, byłoby stare i nowe. Jednocześnie. Byłoby gotowe, choć dopiero przeze mnie robione. Moje i nienależące do mnie. Jak przytulenie do człowieka, który wcale tego nie potrzebuje.
W aptece przy Wipplingerstraße 12, stoją drewniane pudełka, zabytkowe puszki, czcionki zwołane z innego czasu. Kokardki. Wstążki. Tasiemki. Papierki. Kolorowe upominki. Dekorowane pierniki. A przecież to tylko apteka.
W końcu jednak są święta, nawet akcjonistyczne ryzyka muszą iść spać.
Może w Perinetkeller też stawiają choinki?
Dość.
Przecież definiowanie gotowych miejsc jest zupełnie pozbawione sensu.
Wydanie dwujęzyczne