Do schedy po Miyazakim, którego "Wind rises" ma być ostatnim w karierze, z pewnością zaliczyć można Mamoru Hosodę. Jego niezwykła - jak na europejską miarę - opowieść o matce chłopca i dziewczynki okazjonalnie przemieniających się w wilki nieprzypadkowo została nagrodzona Noblem japońskiej animacji w 2012 r. Z kontynentalnego rozumienia mitu o człowieku-wilku Hosoda bierze tylko metaforę dojrzewania. Ame i Yuki muszą określić własną tożsamość w plenerze japońskiej wsi namalowanej monetowską kreską znaną z większości produkcji Studia Ghibli. Mit o Likaonie jest im obcy, nikt nie testuje tu wszechwiedzy bogów, mordując przypadkowych gości. Za to Hasoda posiłkuje się nieznaną Europejczykom tradycją, w której chłopi składają ofiary wilkom strzegącym ich plonów przed jeleniami i dzikami. W takiej symbolice następca Miyazakiego z czułością kreśli charaktery bohaterów, tworząc znajomą wszystkim uniwersalną postać samotnej matki: zabieganej, troskliwej i drżącej o los swoich małych pociech. I robi to z kunsztem, o którym twórcy "Zmierzchu" mogliby tylko pomarzyć.