Opis
""Był to ostatni bastion do zdobycia na morzu i największa przygoda naszego pokolenia. Cud, że się udało, cud że przeżyliśmy"" Sir Robin Knox-Johnston, człowiek który jako pierwszy opłynął Ziemię nie zawijając do portów - specjalnie dla polskiego wydania O KSIĄŻCE Latem 1968 r. stary świat stanął w płomieniach na ulicach Paryża i Nowego Jorku, a nowy rodził się na skrzydłach Apollo 8 opuszczającego ziemską orbitę. 9 śmiałków wyruszyło śladami Lorda Chichestera w podróż dookoła świata. Tym razem jednak bez zawijania do portów. Peter Nichols kreśli sylwetki Moitessiera, Knox-Johnsona, Ridgway'a, Blytha, Kinga - żeglarzy, których nazwiska do dzisiaj elektryzują ludzi morza. Przypomina tragedię Donalda Crowhusta, odtwarza świat regaty z ery przed wynalezieniem GPS. Sunday Times Golden Globe był chyba ostatnim rejsem niezdominowanym przez wszechobecne loga sponsorów, relacje telewizyjne i monstrualną elektronikę. Był prawdziwym rejsem ludzi morza, w których liczył się tylko człowiek i jego łódź. O AUTORZE Peter Nichols spędził na morzu dziesięć lat. Był kapitanem jachtu - żył i podróżował na pokładzie małej drewnianej łodzi, obecnie zaś zajmuje się pisaniem książek. Jest autorem dwóch cenionych publikacji opisujących jego przygody na morzu: ""Sea Change: Alone Across the Atlantic in a Wooden Boat"" oraz ""Voyage to the North Star"". Prowadził także warsztaty literackie na Uniwersytecie w Georgetown. Mieszka w północnej Kalifornii i Francji. Z PRZEDMOWY ZBIGNIEWA ""GUTKA"" GUTKOWSKIEGO Zbigniew ""Gutek"" Gutkowski (ur. 1973) -pierwszy w historii Polak, który wystartował w regatach okołoziemskich Velux 5 Oceans Race 2010. Czytając książkę o pierwszych samotniczych regatach dookoła świata, mam wrażenie, że opowiada również o mnie. Szczególnie w chwili, gdy znajduje się sam, na niewiele większym jachcie pośrodku Oceanu Południowego. Wyzwanie, jakim jest rejs dookoła świata, nie zmieniło się od dziesięcioleci. Cały czas narażamy życie w strasznych sztormach, o których sile destrukcji nie mieliśmy wcześniej pojęcia. O awariach łódki, z którymi w normalnych warunkach trudno sobie poradzić, frustracji w strefach bezwietrznych, tęsknoty i samotności, która dominuje podczas całej wyprawy po najdalej położonych akwenach kuli ziemskiej. Prawie pół wieku temu decyzja o uczestnictwie w regatach dookoła świata, bez zawijania do portów z trasą wiodącą przez Ocean Południowy była ogromnym aktem odwagi, a zarazem wariactwa, z którego nie zdawano sobie sprawy. Sprzęt, jakim dysponowali żeglarze, był marny i nienadający do takiego rejsu, a samo podjęcie się zadania wynikało w dużej mierze z braku świadomości czyhających niebezpieczeństw. Oprócz Slocuma i Chichestera nie bardzo było na kim się wówczas wzorować. Pierwsi śmiałkowie siłą woli dokonywali jednak rzeczy wydawałoby się niemożliwych do wykonania. Dzisiaj łódki do tego typu rejsów naszpikowane są niezawodną elektroniką do nawigacji i komunikacji, a sztaby ludzi na stałym lądzie monitorują postępy uczestników regat. Do dyspozycji jest nie tylko telefon i Internet, ale również system pozycjonowania łódki, który co sekundę ustala jej położenie. Wszystko dzięki satelitom bez przerwy krążącym nad naszymi głowami. Wydawać się może, że w dzisiejszych czasach rejs dookoła świata jest dużo łatwiejszy. Otóż, nie. Nadal jesteśmy sami, z dala od lądu i pomocy. Przez ostatnie cztery dekady zmieniło się wiele na Ziemi, natomiast wiem, że Ocean Południowy się nie zmienił od tysięcy lat. Był, jest i będzie ogromny, niebezpieczny dla człowieka, który jest intruzem w świecie wody. Składam hołd wszystkim żeglarza, którzy ponad 40 lat temu brali udział w dziewiczym wyścigu Golden Globe dookoła świata, za pokazanie, że niemożliwe jest możliwe!