To książka o moim życiu w Karaczi – największym mieście Pakistanu. Nie ma w niej wielkich wydarzeń, orientalnych dramatów, wstrząsających historii z kałasznikowem w roli głównej. To garść wrażeń z kilku lat, gdy ślubne błyszczące ciuchy zawisły w szafie, a henna na rękach wyblakła. Moja decyzja już nie jest tematem rozmów dla rodzin i znajomych. Z egzotycznych rekwizytów najczęściej używam dupatty i wałka do roti, choć broń palna, z którą Pakistan często się kojarzy, to ważny kontekst życia wszystkich karacziwali – mieszkańców Karaczi. Piszę więc o codzienności: co jemy, jak się ubieramy, jak wygląda dom i jak się w nim żyje. Jakie jest nasze podwórko i ulica, jak doświadczam miasta i jego wspaniałych okolic – prowincji Sindh. Gdzie się leczymy, kogo spotykam, czego się boję i co mnie urzekło. Jak świętują muzułmanie i jak z większości stałam się mniejszością. Wszystko, co mnie otacza, było na początku tak dziwne, obce i różne od tego, w czym wyrosłam, że byłam pewna, że tu nie da się żyć.